Pojechaliśmy. Posmażyliśmy się. Pojedliśmy.
Mama, tata, ja, siostra, mały brat (plus czasami pies) oraz niezliczone ilości pakunków i czerwony Volkswagen Transporter – to było w dzieciństwie potrzebne by rozpocząć wakacje. Kierunek zawsze ten sam – Bułgaria.
W pamięci mam dziurawe drogi sprzed 20 lat, długie jak Mur Chiński kolejki na granicach, euforię związaną z przejazdem tunelami, górskie widoki, które nie mieściły się w mojej małej główce. Gdy zamykam oczy widzę zniszczoną wojną Serbię, morza słoneczników na Węgrzech, korowody aut zmierzających do swoich rodzin tak jak i my.
Kiedy dopadał nas głód, zatrzymywaliśmy się na polanie i palnik gazowy jakby sam z siebie przyrządzał potrawy. W dziecięcym świecie celnik stawał się potencjalnym oprawcą, a każda minuta do spotkania z bliskimi przemieniała się w wieczność. Gdy przekraczaliśmy granicę Bułgarii, wiedziałam że od babci i dziadka dzieli nas tylko 50 kilometrów i że nagle jestem w drugim domu. W Sofii czekały mnie łzy szczęścia, uściski radości oraz góra prezentów. Gdyby tylko można było cofnąć czas …
W tym roku postanowiłam zagłębić się w mechanizm działania zegara i pomajstrować przy jego wskazówkach. Oto co powstało:
Krem z pomidorów z mozarellą w bułgarskim garnku glinianym
Po powrocie postanowiliśmy wakacje przedłużyć o jeszcze jeden dzień. Wystawiliśmy bułgarski garnek gliniany na stół i tak powstał krem z pomidorów z mozarellą oraz ostre podudzia kurczęce wraz z pieczonymi ziemniakami.
